wtorek, 6 lutego 2007

Despota w roli kota

Czy życie dspoty jest łatwe?


Nie będę się zastanawiał czy życie _z_ despotą jest proste, bo to oczywiste i napisano na ten temat grube książki, ale czy ktoś się zastanawiał jak trudno ma despota? Co może w życiu codziennym zrobić ze sobą i swoją cechą?


Niby to proste: znajdzie sobie kurę, która zawsze się z nim zgodzi i już. Dzieci muszą go słuchać „z urzędu” i sprawa załatwiona. 


Praktycznie jednak to nie takie proste. 


Ja mówię: „Dziś nie idziemy na basen” a Ona: „Ale ja mam ochotę. Nie mógłbyś choć raz zrobić czegoś na co ja mam ochotę?”, i co? Mam przylutować, czy jak?


Zaczyna się dyskusja na temat tego co ja takiego zrobiłem dla Jej przyjemności i kiedy to było. Oczywiście Ona wszystko ma w pamięci zanotowane niczym w czarnym notesie. Jak z rękawa sypie datami i godzinami oraz faktami „okolicznym” (padało wtedy, ale było ciepło i koło nas siedziała taka parka i ona miała taką zieloną bluzeczkę…). Jaką mam szansę w takiej walce?


Najchętniej bym wyszedł (co i czasem czynię) ale zwykła, chłodna kalkulacja przekonuje mnie, że nie warto, bo do dyskusji o basenie (nie tylko o basenie) dojdzie jeszcze godzinny monolog pod tytułem: „Jasne, ja do ciebie mówię a ty wychodzisz” , nie żadko połączona z blokadą drzwi.


I tak z pozoru błacha sprawa basenu przeradza się w wielką rozmowę na temat miłości, poświęcania się i empatii i braku tychże u mnie.


Mógłbym oczywiście inaczej wyrazić swój brak chęci na basen dzisiaj. Np.: „Kochanie, bardzo mi się dziś nie chce pływać. Zostańmy w domu, co?”. Wtedy moja niezmiernie empatyczna połowica z pewnością przyjęła by to ze zrozumieniem - w myśl zasady, że akcja zawsze budzi reakcję - wtedy jednak nie byłbym despotą.


Tak naprawdę to był tylko przykład, takich sytuacji jest mnóstwo. Nie jestem w stanie każdej z nich z osobna zanalizować, w porę ugryźć się w język i wypowiedzieć zdania w innym, odpowiednim szyku (despotyzm przysłąnia czasem logikę i cyniczną kalkulację).


Myślę wtedy: „Zamieszkaj sam. Będziesz miał spokój”. Tylko czy to takie łatwe? Czy to tak proste jak wyjść i zamknąć za sobą drzwi? Chyba nie. Jak więc żyć? Co z tym zrobić?


Znaliśmy się pięć lat zanim zamieszkaliśmy razem. Czy mógłbym aż tak bardzo się „ukrywać”? Czy to możliwe że nie wiedziała jaki jestem? Czy może nadzieja, że jednak się zmienie? Dlaczego dwoje ludzi, robi sobie pod prąd? Co nas trzyma? Co powoduje, że mimo ciągłych, męczących nas oboje kłótni/sprzeczek/dyskusji ciągle na siłę mieszkamy?


Nie pragnę tu odpowiedzi. Nie pragnę tu ocen. Ja swoje wiem (przecież jestem despotą).


Czy to, że sobie zdaję sprawę z tego jest dobre? Chyba tak.


Czy to, że nie chcę tego zmieniać jest złe? Chyba nie. 


Czy na pewno?


Ja nie chcę nikomu robić krzywdy, nikogo zmuszać. Chcę świętego spokoju, chcę mieć biurko w stanie w jakim je zostawiłem. Chcę rano odnaleźć kluczyki w miejscu gdzie je wieczorem położyłem, choćby to była spłuczka w kiblu. Chcę nastawić budzik na 6, a rano zmienić zdanie i wstać o 9. Chcę wrócić z pracy i zjeść obiad. Chcę zjeść 10 razy pod rząd schabowego. Kurde, ja wiem, że bywam dziwaczny, ale własnie taki chce być i nie chcę się zmieniać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz